Środę, po wielki emocjach wtorkowych decydujemy się spędzić leniwie, o ile kobiecy szał zakupów w Thoiry można nazwać leniuchowaniem ;-))) Ja po maratonie z moimi osobistymi stylistkami, wychodzę obładowana w nowe jeansy, sukienkę i dwie tuniki...
Robimy też zakupki w Migrosie, kupujemy dwie butleki wina i czekoladki, a Danusia piłkę dla mojej 10-letniej kuzynki Kasi. Po południu jedziemy do mojej cioci, która mieszka w Szwajcarii od lat. Tak więc pierwsza połowa środy mija nam bez większych wrażeń, nie licząc moich podczas zakupów z Lejdis ;-) Odmieniona stylistycznie mam wyśmienity humor, Ania i Dana raczej też, zwłaszcza że wyrzucają do kosza moją chabrową lnianą tunikę na szelkach, z triumfem na ustach oznajmiając, że więcej jej nie założę! :-)
Leniuchowania ciąg dalszy, odpoczywamy z Anią na balkonie delektując się widokiem, Danusia szaleje w kuchni i gotuje swoją zupę-krem brokułowy, co przy braku blendera wydaje się być sztuką, ale dla Dany nie ma rzeczy niemożliwych w kuchni, bo jak sama powiedziała "kto nie mieszkał w namiocie, nie zrozumie" :-) Powstaje kolejny film, tym razem o zupie. Nie pomyślałyśmy niestety, aby kupić sól, więc ta maleńka saszetka soli, którą Francuzi dorzucają do pomidorów, sprawia, że jest lepiej... Nie wiele lepiej, ale lepiej :-) Zupa jest pyszna, ale brak soli czyni ją zupełnie nowym doznaniem dla naszych podniebień - szczególnie dla Ani :-) Nie mniej jednak zjadamy ją w całości.
Po obiadku znów, tak dla odmiany, leniuchujemy. Przed 16 zbieramy się i wyjeżdżamy do Prangins, po drodze zabierając Zosię z Cernu.