Freiburg zdecydowanie prowadzi na liście miejsc, które nas zachwyciły :-)
Wstajemy rano wypoczęte i po szybkim śniadaniu wskakujemy do tramwaju i w 10 minut jesteśmy na starówce. Zdecydowanie odradzamy poruszanie się po centrum samochodem - tam zupełnie nie ma to sensu, bo miasto jest doskonale skomunikowane i za 9 euro można kupić bilet 24-godzinny dla 5 osób (!), z czego oczywiście korzystamy, a samochód stoi sobie na hotelowym parkingu.
Zwiedzanie zaczynamy od placu dwóch ratuszy: starego i nowego. Mamy okazję poobserwować ślub: panna (lekko już nie) młoda w fioletowej sukni rozłożystej niczym namioty podczas bawarskiego Oktoberfest wita gości, atmosfera wspaniała, to się czuje, ale suknia bardziej przypominała kurtynę w teatrze niż suknię ślubną ;-) Ale jak mówią, o gustach się nie dyskutuje. Po drodze do katedry wpadam szybcikiem do perfumerii i wychodzę wzbogacona o Calvina Kleina w tak niskiej cenie, że w Polsce możemy sobie o tym tylko pomarzyć. Lejdis, perfumy kupujcie u naszych zachodnich sąsiadów!
Jeszcze wczorajszego wieczoru plac wokół katedry zajmowały całe rzędy starych samochodów - dzisiaj już targ kwiatów, owoców, warzyw i szeregu innych różności - seria barw, zapachów i smaków. Coś niesamowitego. Zwiedzamy katedrę - jest doprawdy piękna, nie tylko na zewnątrz. Pomimo, że tutaj, podobnie jak w innych niemiecki miastach większość zabytków swój obecny wygląd zawdzięcza restauracji po zniszczeniach wojennych, naprawdę jest to wykonane na najwyższym poziomie i praktycznie można o tym zupełnie zapomnieć podczas zwiedzania.
Po katedrze szybka kawa przy ceglastoczerwonym domu kupców z Habsburgami i dalszy spacer pod Szwabską Bramę. Absolutnie nie chce nam się opuszczać Freiburga - z pewnością można być tam kilka dni i nie dotknie się wszystkiego, niestety. Kto wie, może jeszcze dane nam będzie w tym czy innym składzie zawitać do tego cudnego miasta. Wyjeżdżając, kotłuje mi się w głowie jedna myśl: czemu nie przyjechałam tu na Sokratesa??? Trudno, życie to sztuka wyboru!
Następny punkt: Bazylea!